Moje ulubione zakątki.
Każdy z nas ma w głowie albo w sercu listę takich “naj” miejsc – najpiękniejszych, najcudowniejszych, tych w których zostawiamy cząstkę duszy, tak żeby potem koniecznie tam wrócić. Nie zawsze są to kraje czy miejsca z okładek magazynów podróżniczych, bo to nie popularność sprawia, że takie zakamarki na zawsze zostają gdzieś z nami. Czasami są to ludzie, czasami charakter miejsca, który wprawia nas w chwilę zadumy lub czas beztroski. Czasami wydarzenie – ostatnio jedna z uczennic opowiadała mi, jak jej chłopak oświadczył jej się na jednej z plaży w Kalifornii. Założę się, że ta plaża zawsze będzie dla niej najbardziej urokliwa ze wszystkich, choćby niewiadomo jakie piękne Seszele czy inne Malediwy odwiedziła 🙂
Dzisiaj chcę się z Wami podzielić moimi ulubionymi miejscami , spośród tych które miałam już możliwość odwiedzić.
-
Norwegia
Już zawsze będzie moim drugim domem. Przez kilka ładnych lat byla pierwszym. Tyle się tam zdarzyło! Skończone studia, praca jako przewodnik, założenie firmy, przyjaciele z tak dalekich zakątków jak Chille. Mnóstwo chłodnych, wietrznych dni, podczas których marzyłam tylko o tym, żeby schować się gdzieś pod kocem, przy grzejniku. Radość kiedy w końcu wychodziło słońce, a wszyscy Norwegowie od razu w te pędy ruszali w góry, więc po jakimś czasie i ja chciałam do nich dołączyć. Moje uwielbienie do Norwegii, jest idealnym przykładem tego, że miłość nie wybiera – pomimo tego, że lgnę do ciepła (niech moje słowa potwierdzi fakt, że u nas w domu jest teraz 25 stopni, a wciąż czasem mi zimno), to kraj ten urzekł mnie całkowicie. Natura, krajobrazy – to jest nie do opisania, to trzeba przeżyć i poczuć. Poczuć tą przenikającą wolność, która przychodzi gdy stoi się na klifach nad fiordami. Poczuć zachwyt, w który wprawi nas Fiord Światła ze swoimi zmieniającymi się barwami, w zależności od pogody. Poczuć zdziwienie faktem, że jedną z tradycyjnych potraw może być hot dog (tutaj trochę obrażam Norwegów, bo nazywają to tak naprawdę parówką w bułce, a nie marnym hot dogiem).
Dodatkowo niesamowita jest kultura i styl życia ludzi. Dla niektórych Norwegowie są leniwi i dystansują się. Dla mnie – wręcz przeciwnie! Żyją wolno, niespiesznie, na wszystko mają czas, nie czują potrzeby, żeby w pracy prześcigać się i pokazywać, kto potrafi lepiej, szybciej i bardziej. To jest dla mnie wielką zaletą – ten spokój, ten brak pośpiechu. A dystans znika, kiedy spotka się ich w górach lub spróbuje dostosować do ich kultury – mają trochę inne formy spędzania wolnego czasu, inne podejście – jeśli zaakceptujemy tą “inność” (przydatne nie tylko w Norwegii, ale w każdym kraju, który odwiedzamy ), to i dystans zniknie.
Więc Norwegia, razem ze swoją oszałamiająca przyrodą, niespiesznym stylem życia i kolorowym świętowaniem 17 maja zawsze będzie miała ciepłe miejsce w moim sercu.
2. Singapur
Miasto idealne (albo prawie idealne, dla tych, którzy uważają, że idealne nie istnieje). Nie przepadam za miastami, zawsze wolę uciec gdzieś nad jezioro, morze, w góry – jednym słowem tam gdzie wokół cisza, przerywana co najwyżej rozmowami ptaków. A jednak Singapur urzekł mnie tak, że chciałam tam wrócić. I wróciłam. I chciałabym jeszcze. Ten porządek, ta czystość, wysokie budynki bez skazy, które nocą świecą jak milion sztucznych gwiazd. Marina Bay gdzie wieczorem można usiąść pośród dziesiątek zakochanych par, popatrzeć na mieniącą się kolorami taflę wody i po prostu poczuć się szczęśliwym – to zdecydowanie do mnie przemawia. Mimo,że jest tak bardzo betonowo – a tego w gruncie rzeczy nie lubię – to ten beton wygląda ładnie, tworząc te zapierające dech wieżowce. Wszystko wygląda tak nowocześnie, tak drogo, luksusowo – a komu z nas nie marzy się odrobina luksusu? Dla niektórych Singapur to państwo, gdzie rząd ma nad każdym kontrolę, decyduje o wszystkim, nie daje wolności. Dla innych przykład państwa idealnego – gdzie praktycznie każdy obywatel ma gdzie mieszkać, bezdomnego ze świecą szukać, a za złamanie prawa grożą wysokie kary (należy tu wspomnieć, że w Singapurze wciąż istnieje kara chłosty). Ja się czułam tam dobrze, spacerując wieczorami, z przeświadzczeniem,że jest bezpiecznie, że (raczej) nikt mnie nie zaatakuje, nie pobije czy nie okradnie. W wielu europejskich krajach, w tym nawet w Polsce, trzeba często uważać gdzie się chodzi wieczorami (czasem nawet w dzień). Mało tego w niektórych krajach są dzielnice, w które absolutnie nie powinno się zapuszczać. Poczucie ogólnego bezpieczeństwa działało orzeżwiająco i było czymś, czego z przyjemnością doświadczałam.
Do tego wszystkiego nie można zapomnieć o różnorodności – mieszanka różnych kultur, która magicznie współgra ze sobą, nie tworząc konfliktów. Kultura chińska, indyjska, malezyjska – tyle różnorodności, tyle kolorów i co najważniejsze – tyle przepysznego jedzenia. Przenikające się religie, tradycje, zapachy i smaki – polecam przeżyć każdemu.
3. Kambodża
Z Kambodżą było dość ciekawie – było i jest to pierwsze państwo, o którym myśl ściska mi serce. Tak po trochu z radosną melancholią, po trochu jak wspomnienie o kimś, kto Wam to serce złamał. Dla mnie Kambodża jest urzekająca – znany już wszystkim Angor Wat, rajskie wysepki na których można zaszyć się na kilka dni i zapomnieć o rzeczywistości. Jednak tym co tworzy wszystkie te uczucia we mnie nie są miejsca, zabytki, przejrzysta woda czy piaszczyste plaże, a ludzie. Mimo swojej ciężkiej historii, mimo biedy, trudnych warunków, braku dostępu do edukacji mają w sobie wdzięczność, pogodę ducha, uprzejmość. To mnie oczarowało i to sprawiło,że chciałabym tam wrócić. Równocześnie zmierzenie się z rzeczywistością, zobaczenie w jakich warunkach większość społeczeństwa poza miastami żyje – my określilibyśmy to mianem ubóstwa. To co dla nich jest domem, dla nas w Europie nie jest nawet szopą. Brzmi okrutnie, ale to prawda. Takie są realia, chciałoby się jakoś pomóc, coś zrobić, ale nasza pomoc ma granice, a efekty można zobaczyć dopiero po wielu latach, jeśli wogóle. Moim marzeniem jest pojechać do Kambodży na wolontariat, chociaż krótki. Żeby zrobić coś dobrego, a jednocześnie bliżej poznać mieszkańców, ich kulturę i świat.
4. Japonia
Japonia…marzenie wielu podróżników. Daleka, egzotyczna, spełnieniem marzeń jest odwiedzenie jej w okresie Hanami. Japonia była też moim marzeniem. Zdradzę Wam ciekawostkę : Kiedy odwiedziłam ją trzy lata temu, wciąż tym marzeniem pozostała. Po odwiedzeniu w tym roku – marzenie wciąż nie zmalało. Dlaczego? Dlatego, że Japonia jest dokładnie tak niesamowita jak sobie wszyscy wyobrażają i wiecznie czuć niedosyt. Piękne świątynie, różnorodne miejsca, każdy znajdzie dla siebie to wymarzone, to zapierające dech w piersiach – czy to błyskająca kolorowymi neaonami dzielnica Shibuya, czy to zaciszne świątynie, w których można się pomodlić i pomedytować, odnaleźć prawdziwy spokój. A może uwiellbiacie naturę – w Japonii jest wszystko. Piękne góry, lasy, trasy rowerowe, woda. Czego dusza zapragnie. Można spotkać jelenie na wolności w Narze, króliki i koty, które dorobiły się nawet własnych wysp ( na szczeście oddzielnych, bo obawiam się, że połączenie mogłoby nie skończyć się za dobrze). Idąc dalej – jeśli Waszym życiem rządzi jedzenie to jest to niewątpliwy raj. Tyle smaków, zapachów, rzeczy do spróbowania – pierożki gyoza, sushi, warzywa w tempurze, ramen, sorba, lody z matchy. Lista nie ma końca. Czasami nie wiecie co jecie i fakt ten trzeba zaakceptować, Zazwyczaj jednak nie rozczarujecie się. Jedyna trudność napotkać może wegeterian i wegan – w znaczącej liczbie restauracji na pytania o wege dania mogą was a)serdecznie wyśmiać b) serdecznie powiedzieć,że nie wiedzą o co Wam chodzi c) serdecznie zaproponować Wam rybę. Wszystko jednak okraszone jest naprawdę sporą dozą serdeczności, więc nawet jeśli w brzuchu burczy Wam już od ponad godziny, to znosicie to z duża pogodą duchą i tylko drobną dozą irytacji. W ostateczności zawsze można iść do 7eleven i kupić sobie ryż zawinięty w wodorosty. Jeśli już jednak uda Wam się znaleźć wege knajpę , to – w większości przypadków – trafiliście do kulinarnego nieba.
Zostaje jeszcze oczywiście wisienka na torcie – kultura Japończyków, ich sposób bycia i to COŚ co sprawia, że możesz godzinę siedzieć w jednym miejscu i po prostu przyglądać się jak to wszystko funkcjonuje. Wydaje się,że każdy jest tam przejęty swoją pracą i traktuje ją z najwyższą uważnością, że niezależnie od tego ile osób stoi na przejściu czy przed wejściem do pociągu, to nikt Cię nigdy nie popchnie, że istnieje tam coś tak rzadko spotykanego – niewymuszona uprzejmość. Plus oczywiście wszystkie te smaczki, na które wszyscy czekają – kawiarnie z pokemonami, bary z karaoke, nadzieja,że wieczorem w Kyoto spotka się przechodzącą gejsze, przejście przez najbardziej ruchliwe skrzyżowanie na świecie i wiele innych, dzikich przygód.
5. Ramiszów
Ale jak Ramiszów? Nie Malediwy, nie Bora Bora, Tajlandia, Wietnam albo chociaż poczciwy, europejski Paryż? Otoż, nie. Wcześniej myślałam, że jest niesamowitym uczuciem być długo w drodze, najlepiej cały czas. Być w nieustającej podróży. Teraz wiem,że równie przyjemnym, jak nie lepszym uczuciem jest powrót do domu. Ja ten dom znalazłam w Ramiszowie, małej wiosce koło Wrocławia (i słowo daję, nie było łatwo, przez pierwsze dwa miesiące jak ktoś mnie pytał gdzie mieszkam, to mówiłam “Ramiszowo”, wpisałam taką nazwę nawet na karcie u lekarza.)
Warto mieć takie miejsce, żeby czuć, że ma się gdzie wrócić, że ma się do kogo wrócić, że gdzieś tam czeka ciepłe łóżko, Wasz ulubiony kubek i kolekcja najfajniejszych książek.
Nie żebym zachęcała Was do odwiedzenia Ramiszowa, bo nic tutaj nie ma poza uroczym laskiem oraz lamami i kozami po drugiej stronie ulicy. Chociaż, któryś z sąsiadów dla żartów wpisał w google, że jego dom to SPA Ramiszów. Kto wie, może szykuje niespodziankę. Myślę po prostu,że każdy z nas potrzebuje takiego swojego Ramiszowa, gdziekolwiek na świecie miałoby to nie być.
Tak to właśnie wygląda w Ramiszowie – hamak life, skarpetki no drama i bujanie się z książką .
A Wy dokąd chętnie byście wrócili? Jakie miejsca skradły Wasze serca?
Z krajów, które wymieniłaś, paradoksalnie nie byłam tylko w Norwegii, chociaż jest najbliżej. Zgadzam się w 100 % co do Japonii. Spędziłam tam ponad miesiąc, a apetyt na ten kraj mam jeszcze większy niż przed wyjazdem i mam nadzieję, że do Kraju Kwitnącej Wiśni wrócę jeszcze wielokrotnie. Uwielbiam też Singapur, ale szczerze mówiąc, wydaje mi się, że z perspektywy turysty, wygląda zupełnie inaczej niż z perspektywy osoby, która tam mieszka. Ten ład i porządek ma swoją cenę i nie wiem, czy chciałabym tam zamieszkać z tymi wszystkimi ograniczeniami, zakazami i karą śmierci. Co do Kambodży, to też bardzo mi się tam podobało, ale byłam zbyt krótko, żeby wyrobić sobie pełne zdanie.
Od siebie mogę dodać, że krajem, który absolutnie mnie zachwycił (cudowni ludzie i nieziemska przyroda) i koniecznie chcę tam wrócić, jest Nowa Zelandia 🙂 pozdrawiam